Krok pierwszy: Na zakupach zaopatrujesz się w mięso, warzywa i makaron. Dodatkowo kupujesz serek czosnkowy i bułkę czosnkową bo ostatnio wielbisz żreć wszystko co czosnkowe. Twój oddech powala komary w locie.
Krok drugi: Nastawiasz mięso i obierasz warzywa. Zostawiasz to w cholerę bo i tak musisz czekać aż się mięso zacznie gotować.
Zabierasz wszystko co czosnkowe i zasiadasz przed książką. Obiecujesz sobie, że przeczytasz tylko jeden rozdział i wracasz do obierania warzyw.
Krok trzeci:
Jesteś na rozdziale osiemnastym, zeżarłaś wszystko co czosnkowe i zaczynasz znów czuć ssanie w żołądku. Spoglądasz na gotujący się wywar z mięsa i dostajesz olśnienia, że przecież robisz zupę.
Zrywasz się w panice, odkładasz książkę, wylizujesz wieczko z serka czosnkowego i dopadasz obieraczkę do warzyw.
Pieprzyć kroki:
Jesteś Panią sytuacji – nikt nie widział tego, że wywar kipiąc upaskudził połowę kuchenki. Sytuacja opanowana więc trzeba nagrodzić się czymś czosnkowym…
.. po czym:
Jesteś na rozdziale dwudziestym drugim, znów ssie Cię w żołądku – spoglądasz na zupę – jest ok. Zabierasz się za gotowanie makaronu.
Ugotował się, i ?
Przerzucasz do sitka. Przelewasz zimną wodą i kładziesz na stole obok Twojej książki. Jesteś mną więc kochasz makaron zaraz po ugotowaniu. Bierzesz co chwilę garść i upychasz do buzi. Wcale nie wyglądasz jak chomik, no może trochę.
Zupa dalej się gotuje, a Ty…
Czytasz rozdział trzydziesty, co chwila wkładając do paszczy kolejną porcją makaronu. Przecież ugotowałaś całą paczkę więc kto by się czepiał o kilka garści?
Jesteś master szefem w wersji damskiej więc…
Doprawiasz pomidorówkę pieprzem. Jeszcze trochę. No i jeszcze odrobinkę.
Kosztujesz – no, jeszcze trochę pieprzu się przyda. Zagęszczasz śmietaną i już w ogóle nie czujesz pieprzu.
To teraz dodajesz takiego “świeżo zmielonego” bo XXI wiek jest i masz w kuchni to coś, co mieli kolorowy pieprz. W dodatku brzęczy jak wibrator. Nie wiem jak brzęczy wibrator, ale jeśli brzęczy to z pewnością tak samo jak to coś co mieli mój pieprz.
Jesteś głodna w cholerę więc znów bierzesz garść makaronu, wkładasz rękę… czujesz dno sitka.
Mrugasz z przerażeniem – “Nie możliwe, że sama zeżarłam całą paczkę świeżo ugotowanego makaronu” ?
Jesteś Panią sytuacji, a nikt tego nie widział więc gotujesz drugi i powstrzymujesz paluchy od gmerania w sitku.
Pieprzysz zupę – jakkolwiek to brzmi. Tak, znów ją pieprzysz.
Nakładasz do misek makaron + mięso + trzy chochle zupy.
Na dworze jest 40 stopni w cieniu, a Twoja domowa klimatyzacja dla ubogich (czyt. wiatrak) przegrała 0:1 z kuchennymi oparami ciepła. Siadasz przed miską zupy bo nie lubisz jeść z głębokiego talerza. Bierzesz pierwszą łyżkę, drugą, trzecią i czujesz niekontrolowane łzy spływające po policzku. Gluty uwalniają się z nosa – spieprzyłaś sprawę.
I teraz kulinarna porada z mojej strony: NIGDY, noszkurwa NIGDY nie jedzcie pieprznej i gorącej zupy – na szybko – w 40 stopniowym upale. Sauna to jest nic, upały to jest nic, ale gorąca i pieprzna zupa zjedzona na szybko w upał to jest harakiri.
Gdyby w taki sposób pisane były książki kucharskie to mówię szczerze: brałabym!, gotowałabym! Po raz kolejny uśmiałam się do łez, od tej pory Twój blog numerem jeden na smutne dni bo każdy wpis jest genialny!! 😀 😀
Chylę czoła nowej Master Szef i pozdrawiam,
SimplyRedGirl.
Jak miło! 😉
Pozdrawiam ;))
Ha! 😀 Cudowne 😛
Czy ja już mówiłam, że cię uwieelbiam?
Popłakałam się ze śmiechu!
Moje kulinarne osiągnięcia są mierne, ale najdurniejsze z nich to takie, gdy polałam smażące się frytki zimną wodą, bo się jarało zanadto… no cóż, nikt mnie nie uświadomił, że nie wolno… 😉
Buziaki :*
Frytki zimną wodą?! Musiałaś pewnie oddać fartucha za to ;<
Ja też uwielbiam makaron świeżo po ugotowaniu, ale gdy mama go ugotuje do zupy, czy do spaghetti to trzymam się z dala od kuchni, bo pewnie też bym wszystko zjadła.
Jednak ja w takie upały to prawie nic nie jem, jakoś mi nie wchodzi, a że w kuchni to ja najlepiej czuję się na zmywaku to też nie ma problemu, że coś spalę, przepieprzę itp., bo jak nie ma mamy to nie ma obiadu 😉
Pozdrawiam :*
Ja ostatnio jestem jak terminator – pożeram wszystko co widzę. Bez względu na pogodę 😀
może w ciąży jesteś? 🙂
Dżizys kobieto, na taki upał chce Ci się gotować? zupę zwłaszcza? Słoneczko za bardzo przygrzało? Ja tą metodą z książką zazwyczaj przypalam naleśniki, jak się zaczytam, a tu już trzeba przewrócić, albo ściągnąć z patelni 🙂
p.s. co Ty masz do tych domów z basenem 🙂 🙂
Miałam ‘pypcia’ na pomidorówkę to i zrealizowałam 😀
Co do domów z basenem to tyczy się poprzedniego wpisu 😉
Musimy coś kiedyś razem ugotować 😀 Będzie ciekawie 😀
Oczyma wyobraźni już widzę zaproszenia do programów kulinarnych. Sława, hajs i domy z basenem <3
Niekontrolowane łzy to miałam czytając 😀
Makaron,świeżo gotowany- kocham 😀 A jeszcze swojski,samemu zrobiony- mmmmmmmmm. Czasem to nie zdąży wyschnąć a połowa zżarta 😀
Przepis na pomidorową świetny.
Mam trochę podobny na mięsko 😀
Umyte,naprzyprapowane mięsko,margarynka w garnku już gorąca,cebulka włożona,wkładam mięsko.
Potem poszłam do pokoju zająć się potomkiem. Potomek zaczął zasypiać więc ja też. Po jakiś 25 min nagły zryw,chwila konsternacji- co? gdzie? kiedy? jaki dzień? godzina? Bieg do kuchni-przy okazji pokonałam chyba prędkość światła,Zaglądam do garnka- sucho.Cebulka w szlachetnym kolorze czerni, ale mięcho nie spalone 😀 Dolałam, a raczej nalałam wody,potem zagęściłam serkiem topionym i sosik miodzio był 😀 Jak mąż pochwalił i powiedział “ooooo,taki sosik to byś mogła częściej” odpowiedziałam -” mogę,tylko ku zapas garnków ” 😀
Jesteś Master chefem bez wątpienia! <3
jestem gastronomem ale ciiiiiiiii 😀
<3